Przegląd Wywiadowczy nr 53
Byli wysocy rangą przedstawiciele CIA i Społeczności Wywiadowczej USA bardzo negatywnie przyjęli wystąpienie Donalda Trumpa na konferencji prasowej w Helsinkach, gdzie prezydent USA zajął stanowisko tożsame z Władimirem Putinem, a krytyczne wobec ustaleń amerykańskich służb w ocenie zaangażowania Rosji w wybory prezydenckie w USA. Zdaniem byłego dyrektora CIA Michaela V. Haydena prezydent jawił się jako: „surowy, nagi i nieprzygotowany”. John O. Brennan, inny były szef wywiadu, nazwał postawę prezydenta USA „zdradziecką”, a Mark M. Lowenthal, asystent dyrektora CIA i członek komisji wywiadu Kongresu, powiedział, że prezydent wypadł „gorzej niż blado”.
Wprawdzie D. Trump często kwestionował wnioski swoich służb dotyczące wpływu Rosji na wybory prezydenckie w 2016 r., ale tym razem uczynił to, stojąc obok prezydenta Rosji W. Putina, który wielokrotnie zaprzeczał rosyjskiej ingerencji w proces wyborczy w USA. Trump zdawał się trzymać stronę rosyjskiego przywódcy, który – jego zdaniem – był „niezwykle przekonujący w swoim zaprzeczeniu”. Co więcej, skłaniał się do propozycji Putina w sprawie wspólnego śledztwa dotyczącego 12 rosyjskich oficerów wywiadu oskarżonych przez specjalnego prokuratora Roberta S. Muellera III o włamanie się do serwerów Partii Demokratycznej. Trump określił tę ofertę jako „niesamowitą”.
Powód krytyki obecnych i byłych urzędników wywiadu jest oczywisty: zapraszanie Rosjan do śledztwa skutkowałoby udostępnianiem źródeł i metod wywiadowczych, które są najbardziej strzeżonymi tajemnicami. Amerykańskie służby niechętnie dzielą się tego rodzaju informacjami nawet z członkami komisji Kongresu ds. wywiadu.
Uwagi byłych wysokich przedstawicieli wywiadu wywołały rzadką reakcję ze strony mianowanego przez Trumpa dyrektora Biura Wywiadu Narodowego Dana Coatsa, który oświadczył, że wywiad był zawsze jednoznaczny co do roli Rosji w próbach podważania amerykańskiej demokracji. Biały Dom nie zatwierdził tego oświadczenia.
Kilku oficerów wywiadu, którzy chcieli zachować anonimowość, było zgodnych co do tego, że sposób, w jaki D. Trump „radził sobie” z prezydentem Putinem wywołuje przerażenie. Trump opowiedział się po jednej stronie i „nie była to nasza strona”. Cytowany wcześniej Lowenthal oświadczył, że nigdy nie widział prezydenta tak otwarcie stojącego w kontrze do własnych agencji wywiadowczych.
Źródlo: The New York Times z 16.07.2018 r.
Prokuratorzy Czarnogóry oskarżyli byłego oficera CIA o udzielenie pomocy prorosyjskim organizatorom zamachu stanu w tym kraju w 2016 r. Celem zamachu miało być zabójstwo premiera Milo Dukanowica i uniemożliwienie wejścia Czarnogóry do NATO.
Rosja wprawdzie zaprzeczyła oskarżeniom, ale w marcu ub. roku ówczesny brytyjski minister spraw zagranicznych Boris Johnson potwierdził zarzuty rządu Czarnogóry. W Podgoricy, stolicy Czarnogóry, odbył się proces z udziałem 20 oskarżonych, aresztowanych w październiku 2016 r. Oprócz nich dwaj Rosjanie są sądzeni zaocznie. Podczas procesu prokuratorzy oskarżyli Josepha Assada, byłego oficera CIA, o współudział w spisku. Urodzony w Egipcie Assad służył jako ekspert CIA ds. walki z terroryzmem. Ostatecznie opuścił agencję i założył własną firmę ochroniarską. Istnieją dowody, że w okresie zamachu firma Assada była zatrudniona przez Arona Shaviva, stratega politycznego związanego z Frontem Demokratycznym, lokalną prorosyjską partią opozycyjną w Czarnogórze. Shaviv, który posiada obywatelstwo brytyjskie i izraelskie, twierdził, że zatrudnił firmę Assada do ochrony przed czarnogórskimi służbami bezpieczeństwa, ponieważ władze Czarnogóry miały go szpiegować i nękać za powiązania z lokalną prorosyjska partią.
Prokuratorzy utrzymują, że rolą Assada było zorganizowanie i zapewnienie dróg ucieczki dla zamachowców. W konsekwencji wydano nakaz jego aresztowania, oskarżając go o „prowadzenie działalności przestępczej”. Assad odrzucił zarzuty, a w wydanym oświadczeniu powiedział, że był „lojalnym Amerykaninem, który nie odgrywał żadnej roli w żadnych zbrodniach ani zamachu stanu w Czarnogórze”. Front Demokratyczny i inne partie opozycyjne w Czarnogórze potępiły oskarżenia rządu, uważając, iż mają one na celu odwrócenie uwagi obywateli kraju od stanu gospodarki i innych problemów wewnętrznych.
Źródło: The Guardian z 12.08.2018 r
Rosjanka, która była pracownicą Secret Service w ambasadzie USA w Moskwie, została – zdaniem brytyjskiego „The Guardian” – dyskretnie zwolniona w 2017 r. w związku z podejrzeniem szpiegostwa na rzecz służb rosyjskich. Gazeta nie podała jej personaliów, ale ujawniła, że przez ponad dekadę pełniła służbę w ambasadzie, a ostatnio w Secret Service, odpowiedzialnej za bezpieczeństwo placówki.
Według gazety miała ona dostęp do systemu pocztowego tajnej służby i sieci intranetowej, a potencjalnie mogła mieć wgląd do „wysoce poufnych materiałów”, w tym dziennych planów poprzednich i obecnych prezydentów i wiceprezydentów USA, a także harmonogramów zajęć członków ich rodzin. Pracownica miała zostać zdekonspirowana w 2016 r. przez oficerów kontrwywiadu Departamentu Stanu w trakcie rutynowego sprawdzenia kadr, które zwykle odbywają się co 5 lat. Ostatni przegląd wykazał, iż odbywała regularne spotkania z oficerami rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Decyzję o jej zwolnieniu podjęto kilka miesięcy później, przy zachowaniu pełnej poufności. Służby amerykańskie nie zdecydowały się na prowadzenie spektakularnego dochodzenia, a jedynie odebrały pracownicy dostęp do informacji niejawnych. Wydarzenie miało miejsce tuż przed tym, jak ambasada USA w Rosji zwolniła około 750 pracowników rosyjskich w ramach sankcji zarządzonych przez Waszyngton. Ta zbieżność wydarzeń umożliwiła Secret Service uniknięcie potencjalnych kłopotów i niepotrzebnego rozgłosu.
Indagowany przez brytyjską gazetę rzecznik Secret Service odmówił komentarza w tej konkretnej sprawie, oświadczając, iż interesy USA są właściwie chronione.
Źródło: The Guardian z 2.08.2018 r.
Według ustaleń „The Wall Street Journal” wysocy rangą dyplomaci USA odbywali tajne spotkania z przywódcami talibów bez obecności i prawdopodobnie wiedzy afgańskiego rządu. Od ponad dekady talibowie odmawiają negocjacji z rządem afgańskim, który postrzegają jako marionetkowy reżim kontrolowany przez Waszyngton. Próbowali natomiast rozmawiać bezpośrednio ze Stanami Zjednoczonymi bez mediacji Kabulu. W 2015 r. USA miały podjąć próbę rozmów pokojowych z talibami w Doha, stolicy Kataru, ale wysiłek został zniweczony, ponieważ afgański rząd wypowiedział je i zażądał miejsca przy stole. Od tego czasu proces negocjacyjny uległ zawieszeniu.
Jednak według ostatnich doniesień „The Wall Street Journal” potwierdzonych przez „The New York Times" delegacja amerykańska na czele z Alice Wells, asystentką zastępcy sekretarza stanu z biura ds. Azji Południowej i Centralnej, odbyła szereg spotkań z przywódcami talibów w Katarze, gdzie talibowie utrzymują nieoficjalną misję dyplomatyczną.
Cytując dwóch wyższych rangą przedstawicieli talibów, „The New York Times" ujawnił, że amerykańscy dyplomaci spotykają się z członkami politycznego zarządu talibów. Nie znamy natomiast żadnych szczegółów odnośnie do treści i postępów rozmów. Gdyby informacje gazety okazały się prawdziwe, oznaczałyby to zasadnicze odwrócenie trendów długoletniej amerykańskiej polityki wobec talibów. Od 2001 r. Waszyngton konsekwentnie twierdził, że każdy proces negocjacyjny z udziałem talibów będzie prowadzony „przez Afgańczyków i kierowany przez Afgańczyków”. Dlatego bezpośrednie rozmowy Waszyngtonu z talibami bez mediacji Kabulu oznaczałyby poważną zmianę w amerykańskiej strategii bezpieczeństwa w Afganistanie i w regionie.
Gazeta skontaktowała się z Departamentem Stanu USA w Waszyngtonie, prosząc o wyjaśnienia, ale rzecznik jedynie potwierdził, że „wszelkie negocjacje dotyczące politycznej przyszłości Afganistanu będą prowadzone między rządami talibów i Afganistanu".
Źródło: Portal intelNews.org z 31.07.2018 r. [za:] The Wall Street Journal, The New York Times
Jak wynika z raportu Federalnego Biura Ochrony Konstytucji (BfV) zwolennicy ruchu skrajnej prawicy pod nazwą Reichsbuerger (Obywatele Rzeszy), niekiedy utrzymujący, iż są obywatelami Prus, zbroją się i stanowią realne zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa. Członkowie ruchu nie uznają Republiki Federalnej Niemiec, natomiast odwołują się do idei III Rzeszy, która istniała w latach 1933-1945, niekiedy nazywając ją Prusami. Twierdzą, iż nadal istnieje rząd Rzeszy na uchodźstwie.
Odnotowano przypadki, w których zwolennicy Reichsbuerger bez powodzenia kontaktowali się z zagranicznymi ambasadami w Berlinie i prosili o uznanie ich za obywateli III Rzeszy. Ponadto niektóre organizacje tego ruchu wystawiają karty identyfikacyjne i tablice rejestracyjne III Rzeszy. Są one odrzucane jako „fantastyczne” przez niemieckie władze, które odmawiają poważnego traktowania zwolenników Reichsbuerger. BfV utrzymuje jednak, że ruch rośnie w siłę i powinien być postrzegany jako potencjalne zagrożenie dla bezpieczeństwa. Według raportu BfV opublikowanego 24 lipca br. ruch powiększył się o ponad 65% w stosunku do 2016 r. i obecnie składa się z około 20 000 zaangażowanych członków. BfV zauważa, że wzrost liczby zwolenników Reichsbuergera można częściowo przypisać zwiększonej uwadze, jaką w ostatnich latach władze niemieckie poświęcają organizacjom skrajnie prawicowym. Według raportu tylko około 5% działaczy można określić mianem brutalnych lub potencjalnie agresywnych ekstremistów. Jednakże akty przemocy ze strony Reichsbuerger wzrosły z 500 w 2016 r. do 900 w 2017 r., co oznacza skok o 80%. Ponadto wielu czołowych członków ruchu utrzymuje bliskie kontakty ze skrajnie prawicowymi sieciami przestępczymi, których członkami są obecni i byli zwolennicy Podziemnego Socjalistycznego Podziemia (NSU). Niedawno kilku członków NSU zostało uznanych za winnych udziału w 10 motywowanych politycznie zabójstwach imigrantów, dokonanych w latach 2000-2007. Odnotowuje się, że Reichsbuerger coraz częściej postrzega brutalne akty NSU jako przykłady do naśladowania, a jego członkowie systematycznie uzyskują pozwolenia na broń. BfV ostrzega, że ruch Reichsbuerger próbuje stworzyć siłę zbrojną.
Źródło: intelNews.org z 25 lipca 2018 r.